Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2014

Dystans całkowity:b.d.
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:0
Średnio na aktywność:0.00 km
Więcej statystyk
Piątek, 31 stycznia 2014

Styczeń 2014 - podsumowanie.

Tak sobie myślę, że na potrzeby własnych statystyk przyjmę taki mały, nowy zwyczaj, czyli będę pisał krótkie podsumowania każdego miesiąca wraz z nadejściem jego końca. Właściwie nie tyle krótkie, co naprawdę króciutkie. Niewielkie. Oto i ono:

Pokonany dystans: 438 km
Stan licznika: 6174 km

Skoro i tak nie zapisuję danych podróży w formie dziennika, to takie podsumowania myślę, że w moim przypadku mają rację bytu.

No to luty. Oby sprzyjał pod każdym względem, choć zaczyna się przynajmniej tygodniowym uziemieniem z powodu nadgodzin w pracy. Zamierzam jednak te nadgodziny spożytkować między innymi na stopniowy upgrade Meridy. Plany długoterminowe już są... :)
Sobota, 11 stycznia 2014

WOŚP, czyli Wesprzyj Obywatelu, Świadomie, Potrzebujących!

Cóż za piękny styczeń! Tak, z pełną odpowiedzialnością za te słowa rozpoczynam tę notkę. Jak do tej pory, 2014 rok pod względem pogody rozpieszcza nas setnie, częstując kataklizmami pogodowymi tych, którzy by się tego najmniej spodziewali. Nic, tylko współczuć. Przynajmniej hamerykańce mogą przekonać się na własnej skórze, że "efektowi cieplarnianemu" też czasami karma nie przypasi...

Początek roku, choć mokry, to pod względem temperatur jest cudowny. Od początku roku uwaga - tylko wczoraj nie pojeździłem rowerem, bo wiatr mógłby zamienić go w helikopter, a mnie uczynić jego pilotem - niekoniecznie z wyboru. Wiało niemiłosiernie, dałem więc sobie spokój i nadgoniłem kilka palących kwestii.

Dziś natomiast, gdy przebudziłem się po nocnej zmianie i spałaszowałem obiad, zabrałem się za meridę, która do tego stopnia przypominała drugowojenny wrak wyciągnięty z dna jeziora, że aż prosiła się o solidne szorowanie. Po jej umyciu, gdy okazało się, że jest żółto-czarno-biała, a nie "brejowato-zgnojona" i gdy łańcuch odzyskał zdolność zginania się (jep, zesztywniał skubaniec od błota) - złożyłem całość zusammen do kupy i poszedłem na kawę zagryzioną dwiema tabliczkami przepysznej czekolady, celem się naładowania przed planowaną podróżą. Plan zakładał przejazd jakąś dłuższą, improwizowaną trasą tak, by przy jej końcu zahaczyć o Wrześnię i zobaczyć głośne wydarzenie związane z kolejnym już finałem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, jakim była sztafeta po światełko do nieba. Posiliłem się, przebrałem, spakowałem do plecaka pompkę, trochę gotówki i aparat i ruszyłem w drogę, ciesząc się chyba autentycznie po raz pierwszy w życiu z dość silnego wiatru - nie, nie żebym stał się nagle masochistą, który polubił wmordewindy (które przecież nieuchronnie musiały mnie sięgnąć) - zwyczajnie miałem sporo czasu, który mogłem poświęcić na walkę z naprawdę wietrznymi odcinkami, a wyruszyłem o 19.30 - czyli 2,5 godziny przed planowanym rozpoczęciem sztafety.

Pedałowało się wybornie, choć miejscami (zwłaszcza między Sobiesierniami a Radomicami) ciężko było mówić o płynnej jeździe. Zdecydowałem się na trasę wiodącą po spokojnych drogach, z punktami zwrotnymi w Czerniejewie i Nekli. O proszę, tutaj jej zapis:

Pierwszy raz w życiu jechałem odcinkiem między Czerniejewem a Neklą i choć było ciemno i wietrznie w tamtym miejscu, w pamięci utkwił mi on jako jeden z najlepszych duktów, jakie kiedykolwiek pokonywałem. Droga ta jest w bardzo dobrym stanie, wiedzie niemal idealnie prosto przez całe 8 kilometrów pośród gęstego lasu. Raz tylko niemałego stracha napędziła mi oślepiona i zdezorientowana sarna, która przecięła mi drogę - na szczęście szybko zniknęła w gąszczu po drugiej stronie drogi. Już nie mogę się doczekać wiosennych i letnich miesięcy, już nie mogę się doczekać tego zapachu lasu, szumu wiatru w koronach drzew... Coś pięknego - i mam nadzieję, że nie jest to tylko przelotne dobre wrażenie.

Z całą trasą uporałem się zaskakująco szybko, pomimo miejsc, w których ciężko było utrzymać stabilne 20 km/h - ale odcinki, na których miałem z wiatrem w plecy w prosty sposób to skompensowały. Do Wrześni pod stadion ZSTiO, gdzie miała odbyć się sztafeta, przyjechałem o wiele za wcześnie, bo już o 21.10 - co było i przekleństwem i błogosławieństwem dzisiejszego wyjazdu. Przekleństwem, bo do biegu pozostała niecała godzina, a ja będąc cienko ubrany bardzo szybko zacząłem marznąć stojąc na tym wietrze - i choć mogłem schronić się w budynku szkoły i spokojnie przeczekać do godziny 22.00, to wolałem rower przypiąć do ogrodzenia, wziąć aparat w rękę i sobie popstrykać zdjęcia.





Powychodziły marne, krzywe i w ogóle równie urodziwe, co ja. Zmarzłem przy okazji, więc nie zastanawiałem się długo i mając do wyboru - czekać jeszcze godzinę, czy brać dupę w troki - zdecydowałem się na tę drugą opcję. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że właśnie zgarniam największego jak do tej pory fuksa w 2014 roku ;) Popędziłem do domu przez Gozdowo i gdy tylko tylne koło roweru przekroczyło próg domu - z nieba runęły na ziemię hektolitry wody. Zdążyłem dosłownie w ostatniej sekundzie. Ot, wspomniane błogosławieństwo ;)

Ponadto wszystkim, którym nie jest obojętny los ludzi cierpiących w szpitalach, nie muszę chyba przypominać, żeby wspomogli chociaż symboliczną złotówką akcję Jurka Owsiaka. Ja jutro podskoczę z paroma pesos. Wszystko to po to, by, po pierwsze, WOŚP mogła zrobić to, co jest teoretycznie zas*anym obowiązkiem NFZ, po drugie, by duch empatii w narodzie nie ginął, a po trzecie, bym mógł usłyszeć zawsze jako najlepszy kontrargument dla przeciwników całej tej akcji takie zdanie, jakie usłyszałem od kumpla całkiem niedawno: "(...) dla mnie istotnym było to, że życie Stacha [jego siostrzeńca - przyp. własny] było podtrzymywane przez sprzęt z naklejką Orkiestry".

To wiele mówi, nieprawdaż?


Niemniej istotnym faktem jest także to, że wśród grona naszych rodzimych sportowców doczekaliśmy się prawdziwej gwiazdy! Mowa oczywiście o Mateuszu Michalskim, zdobywcy tytułów mistrza świata w sprincie na dystansach 100 i 200 metrów. Mateusz pochodzi z miejscowości Węgierki koło Wrześni, a zarówno jako człowiek, jak i sportowiec, jest niezwykle skromny - równie skromny, co utalentowany. Docenili to czytelnicy "Przeglądu Sportowego", ustanawiając go numerem jeden w kategorii "najlepszy sportowiec niepełnosprawny". Niepełnosprawność Mateusza polega na niemal całkowitej ślepocie, ale wola walki skutecznie spycha tę ułomność gdzieś do tyłu i pozwala mu piąć się po drabinie sukcesów sportowych. Oby tak dalej Mateusz, trzymam za Ciebie kciuki!

Dla zainteresowanych: relacja z wręczenia nagrody.

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl