Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2012

Dystans całkowity:b.d.
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:0
Średnio na aktywność:0.00 km
Więcej statystyk
Wtorek, 23 października 2012

Zaczęło się.

A cóż takiego się zaczęło? Ano, jesienne, wieczorne i nocne wypady na przejażdżki. Czas, w którym jazda w kurtce wywołuje wrażenie niekończącego się pobytu w saunie, a przemieszczanie się bez niej wiernie odwzorowuje warunki panujące na Syberii. Czas, w którym nie wiadomo, czy dostało się właśnie w twarz z błota, czy ze spadającego, mokrego liścia, czy też nastąpiło jedno i drugie. Czas, w którym mgła ogranicza widoczność, ale paradoksalnie dostarcza niesamowitych wrażeń wzrokowych. W te właśnie dni, jazda po wszelkiego rodzaju parkach, lasach, alejkach, odbywa się przy akompaniamencie szelestu zwiędłych liści pod oponami, które dbają też o komfort jazdy (maskując co większe dziury) jednocześnie powodując niebezpieczne sytuacje - tak, mam na myśli hamowanie na liściach. Ba, hamowanie, samo manewrowanie może skończyć się efektowną wywrotką! I znów - wywrotką na liście, które zamortyzują choć trochę upadek, ale które nie pozostaną dłużne i przykleją się do ubrań, nie omieszkując zostawić na ubraniach co nieco błota, wody i innych zanieczyszczeń.

Taka właśnie jest jesień. Pełna paradoksów, pełna sprzeczności - dlatego właśnie uwielbiam w jesienne wieczory i noce przemierzać kolejne kilometry. Bo przecież w każdej pogodzie i porze roku można znaleźć coś wyjątkowego :)

Poniedziałek, 1 października 2012

Noc żywych trupów?

Jeżdżę - na autobus do pracy, z autobusu do domu, wieczorami naginam po Wrześni i okolicach... Wczoraj urządziłem sobie wyprawę na cmentarz komunalny. Dawno nie byłem u dziadków. Było jakoś przed 21.00 - cmentarz był kompletnie nieoświetlony, co mnie strasznie zdziwiło... Widać było tylko palące się znicze. Cóż, awaria oświetlenia, albo coś, no nieważne. Dziwna rzecz numer dwa: nie spotkałem tam żywej duszy ("na cmentarzu? serio?"). Grobowa cisza, całkiem dosłownie, została przerwana nagle w pobliżu pomnika moich dziadków (kawał drogi od najbliższego wyjścia z terenu cmentarzyska) - krzykiem. Skierowanym do mnie. "Eeeeeej, ty!" - i odgłosem biegu - w moją stronę, naturalnie.

Nieźle mi adrenalina skoczyła, ale w tych ciemnościach ciężko było znaleźć mi jakąś szybką drogę wyjazdu z alejki - dałem jednak radę. Pojechałem dalej, jak gdyby nigdy nic. Ki czort...? Może jakiś nawalony grabarz, którego męczył kac, chciał ode mnie jakąś wodę, czy coś...

Uważajcie na siebie. Do kiedyśtam :)

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl