Niedziela, 17 listopada 2013

Pięciotysięcznik i amator w jeansach.

Wiecie, są takie jubileusze, które potrafią ucieszyć naprawdę. I to nie jest tak, że cieszą one wszystkich - zwykle mają one tak naprawdę znaczenie wyłącznie dla jednej osoby. Znaczą dla niej wiele - a dla innych nie znaczą nic. Dziś taki mały jubileusz obchodziłem ja i nie ukrywam, morda cieszy mi się setnie na samą myśl, że mi się udało.

Oto ja, ze swoim talentem do psucia, niszczenia, czy to specjalnie, czy to (zwykle) zupełnie przez przypadek, dokonałem tego - wykręciłem swoją Meridą piąty tysiąc kilometrów od (jej, rzecz jasna) nowości.

Przypomnijmy: rzeczony rower zakupiony został w lipcu 2012 roku, czyli liczy sobie obecnie dokładnie 16 miesięcy - fakt, że swoim pedantycznym zwyczajem dbałem o niego, chuchałem, czyściłem, pielęgnowałem, regulowałem wręcz podręcznikowo, i tak dalej, ale też użytkowałem zgodnie z przeznaczeniem, tj. na asfaltowych drogach, leśnych duktach, błotnistych drogach polnych i ogólnie wszędzie tam, gdzie nazwa MTB ma rację bytu. Odbyłem na nim swoją pierwszą w życiu, trzydniową wyprawę rowerową, na której spisał się doskonale. Zaliczyłem na nim naprawdę spektakularny wypadek (połączenie krawężnika i sporej prędkości). A ten co? A ten nic! Nawet dętki w nim nie przebiłem! Fakt, wiele tu zależy od mojego szczęścia (przecież nie rozumu...), ale nie ukrywam - jestem zachwycony jego trwałością. Ponad 5000 pokonanych kilometrów, a ja w nim nie musiałem nawet żadnych luzów kasować, czy centrować felg. Jedyne wydatki, to, uwaga (ekhem, ekhem) - 30 złotych przeznaczone na nowe klocki hamulcowe, bo fabryczne zwyczajnie się starły i 25 złotych na wymianę łańcucha, który - również najzwyczajniej w świecie - wyciągnął się po osiągnięciu pewnego dystansu.

Czysto eksploatacyjna obsługa - bez żadnych niespodzianek.

Pułap 5000 kilometrów przekroczyłem dziś, wybierając się do Kosewa, by po raz ostatni (najpewniej) zobaczyć w tym roku jezioro - i by móc się tym widokiem nacieszyć. Do rzeczy, bom w dygresję wpadł, niczym dzik w lebiodę. Zdjęcia są: przeurocza, okolicznościowa samojebka i zdjęcie licznika. Voila:





Jechało się ekstremalnie wręcz przyjemnie, choć od Kosewa, raptem 20 minut później, mknąłem już przez lipnickie lasy w kompletnych ciemnościach. Nie ukrywam, że przez moją zbyt bujną wyobraźnię, adrenalina przypomniała wtedy o swoim istnieniu ;)

Postoje zrobiłem sobie w Przybrodzinie (napicie się), Mielżynie (kryzys energetyczny spowodowany brakiem prowiantu) i Grzybowie (uzupełnienie braków w pożywieniu pod spożywczakiem i gnanie jak dźgnięty szczur do domu).

Licznik twierdzi, że obecnie Merida ma przejechane 5064 km, a dzisiejszą trasę, tj. 86,18 km pokonałem w 3h 22m i 37s ze średnią prędkością 25,52 km/h.

Zapis trasy jest też, a jakże:

Mżawka, padająca dziś przez cały boży dzień, zmoczyła mnie niemiłosiernie. Spójrzmy jeszcze raz - uwielbiam jeździć na rowerze. Robię to tak często, jak tylko się da... a nadal nie zdecydowałem się na zakup porządnych, przeznaczonych do tego ciuchów. Coś tu poszło nie tak... Ale to natchnęło mnie, by zmienić tytuł swojego bloga na tytułowego amatora w jeansach. Sądzę, że doskonale określa mnie jako rowerzystę. :)

Trzymajcie się - i się nie dajcie! Jesień to wciąż sezon rowerowy, choć troszkę mniej beztroski, niż lato. Warto z niej korzystać :)

Komentarze
dzięki, dzięki :)

a fakt, mżawka była, delikatnie mówiąc, irytująca. no ale cieszmy się, że to nie śnieg :D
kalorr
- 20:22 niedziela, 17 listopada 2013 | linkuj
Gratulacje :)
A mnie też dzisiaj ta mżawka wkurzała.
uziel75
- 19:58 niedziela, 17 listopada 2013 | linkuj
Gratuluję! :) w przyszłym roku będzie więcej km, no chyba ze krawężniki będą szychać na Ciebie. ;-)


bobiko
- 19:29 niedziela, 17 listopada 2013 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa akzes
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl