Czwartek, 12 czerwca 2014
C'est la vie, czyli raz na wozie a raz pod wozem i twarzą do asfaltu.
Wiecie, jakoś tak nikt nie myśli o ulotności wszystkiego, co wiąże się z naszym bytem na ziemi. Że coś, co masz w tej chwili i miałeś już od dawna, nagle może zmienić się w papkę, kupę złomu lub nic nie warty świstek. Pół biedy, jak tym świstkiem jest paragon za nowy sprzęt, mający zastąpić zniszczony stary. Gorzej, gdy jest to akt zgonu - a i tak przecież w życiu bywa (choć tylko raz).
W życiu bym nie przypuszczał, że seria pecha, zapoczątkowana (a jakże) zupełnie obligatoryjnie poniedziałkiem, będzie zbierała sukcesywnie swoje żniwo aż do dziś. A tydzień się jeszcze nie skończył...
Zaczęło się na przebitej dętce, podczas powrotu z pracy do domu. Nic to, dotarłem piechotą do sklepu rowerowego, przy którym dętkę wymieniłem, przy okazji spotykając swoich znajomych, więc suma summarum czas zleciał przyjemnie. Dość mocno jednak zdziwiłem się, że gdy pożegnałem się z nimi i ruszyłem do domu, nagle znalazłem się całym ciałem przy gruncie, zepchnięty przez samochód osobowy. Widzicie? Nie trzeba było nawet mrugnąć okiem.
Cudem nic mi się nie stało - kierowca na szczęście poza zagapieniem się nie należał do tych z gatunku "jeżdżę brawurowo i buc mi na imię". Przyjął wszystko na siebie, pomógł mi się ogarnąć, ale konfrontacji z policją mu nie odpuściłem. Byłem poobijany i miałem nadzieję, że to wszystko, że nic złego w czasie nie wyjdzie. Na szczęście - nie wyszło. Siniaki się ujawniły, stłuczenia wciąż bolą, ale mogę mówić o prawdziwym, najprawdziwszym szczęściu.
Co do roweru, to można określić go tylko jednym słowem - złom. Choć pozornie wygląda naprawdę dobrze, to wprawne oko szybko wychwyci pogiętą ramę w tylnej części, pogięte koła, uszkodzony (połamany, pogięty) osprzęt... Obecnie czekam na przyjazd rzeczoznawcy, ale jedno jest pewne - Meridę czeka kasacja. Szkoda mi tego roweru... Włożyłem w niego mnóstwo pracy i cieszyłem się nim jak dziecko każdego dnia. Na szczęście rower nie jest rzeczą niezastąpioną.
Następna notka będzie najprawdopodobniej o następcy chwalebnej i walecznej Meridy.
Ale wiecie co?
Na szczęście tylko o tym, wszak gdyby nie ten ogromny łut szczęścia, mógłbym z nudów relacjonować teraz swój pobyt na oddziale intensywnej terapii, n'est-ce pas? :)
W życiu bym nie przypuszczał, że seria pecha, zapoczątkowana (a jakże) zupełnie obligatoryjnie poniedziałkiem, będzie zbierała sukcesywnie swoje żniwo aż do dziś. A tydzień się jeszcze nie skończył...
Zaczęło się na przebitej dętce, podczas powrotu z pracy do domu. Nic to, dotarłem piechotą do sklepu rowerowego, przy którym dętkę wymieniłem, przy okazji spotykając swoich znajomych, więc suma summarum czas zleciał przyjemnie. Dość mocno jednak zdziwiłem się, że gdy pożegnałem się z nimi i ruszyłem do domu, nagle znalazłem się całym ciałem przy gruncie, zepchnięty przez samochód osobowy. Widzicie? Nie trzeba było nawet mrugnąć okiem.
Cudem nic mi się nie stało - kierowca na szczęście poza zagapieniem się nie należał do tych z gatunku "jeżdżę brawurowo i buc mi na imię". Przyjął wszystko na siebie, pomógł mi się ogarnąć, ale konfrontacji z policją mu nie odpuściłem. Byłem poobijany i miałem nadzieję, że to wszystko, że nic złego w czasie nie wyjdzie. Na szczęście - nie wyszło. Siniaki się ujawniły, stłuczenia wciąż bolą, ale mogę mówić o prawdziwym, najprawdziwszym szczęściu.
Co do roweru, to można określić go tylko jednym słowem - złom. Choć pozornie wygląda naprawdę dobrze, to wprawne oko szybko wychwyci pogiętą ramę w tylnej części, pogięte koła, uszkodzony (połamany, pogięty) osprzęt... Obecnie czekam na przyjazd rzeczoznawcy, ale jedno jest pewne - Meridę czeka kasacja. Szkoda mi tego roweru... Włożyłem w niego mnóstwo pracy i cieszyłem się nim jak dziecko każdego dnia. Na szczęście rower nie jest rzeczą niezastąpioną.
Następna notka będzie najprawdopodobniej o następcy chwalebnej i walecznej Meridy.
Ale wiecie co?
Na szczęście tylko o tym, wszak gdyby nie ten ogromny łut szczęścia, mógłbym z nudów relacjonować teraz swój pobyt na oddziale intensywnej terapii, n'est-ce pas? :)
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Komentuj