Poniedziałek, 26 stycznia 2015

Styczniowy rekonesans.

Co tu dużo mówić - miesiąc styczeń upłynął szybciej, niż każdy z nas by się tego spodziewał. A przynajmniej takie mam wrażenie widząc ludzi, którzy jeszcze tak niedawno zaskoczeni byli faktem, że "to już 2015 rok, jak ten czas szybko leci!", aż tu nagle: "oesus, niedługo luty - nowe opłaty/druga wypłata w tym roku/walentynki/jeszcze trochę i wiosna/ale ten styczeń zleciał!". Niepotrzebne oczywiście skreślić, a w razie potrzeby dopisać co trzeba.

Nie powiem, styczeń przeleciał znienacka, dość szybko dając o sobie zapomnieć. Nietrudno mi jest znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy - po prostu tegoroczny styczeń, jak niewiele poprzednich, bardzo, ale to bardzo nadawał się do jazdy na rowerze. Bardzo sprzyjające temperatury, łaskawa aura i rosnące chęci do życia, proporcjonalnie do wydłużających się dni, spowodowały tak szybki upływ czasu. Bo wszystko co dobre, szybko się kończy...

Co ciekawe, w momencie, gdy piszę tę notkę, obserwuję zdumiewające zjawisko tej zimy - konkretną śnieżycę, która jednak zdaje się natychmiast topnieć. Nie będzie z tego zasp, nie będzie pluchy, dzieciaki nie będą miały sanek, dorośli połamanych rąk i skrobania szyb w samochodach. Bałwanów - tych ze śniegu - także nie będzie.

Do pracy poruszam się systematycznie rowerem, jedynie w skrajnych warunkach atmosferycznych (silne opady deszczu) i drogowych (warstwa lodu) przesiadam się do samochodu, który nie wywróci się na zakręcie, a prowadzony rozważnie i z wyczuciem powinien nadać się do bezpiecznego przewiezienia mojego tyłka do punktu docelowego i z powrotem.

Odpukać, zdrowie też mi dopisuje. Ciemne wieczory sprzyjają 1-2 godzinnym wyjazdom, eksploracjom wciąż nieznanych mi terenów, a tym są ciekawsze, im trudniejszy teren przychodzi mi pokonywać. Biorę ze sobą aparat i zagłębiam się coraz dalej. Niejednokrotnie bywam w miejscach tak ciemnych i dzikich, że światło latarki, produkując całe masy obłych cieni z mijanych obiektów, nie pomaga rozproszyć mojej choć mglistej, to niezwykle bujnej wyobraźni. Suma summarum samotne wyjazdy w kompletnej ciszy, przerywanej trzaskaniem gałązek i terkotaniem przerzutek i łańcucha, często spędzam z duszą na ramieniu. Nie jestem dzieckiem, ale jak dziecko się czuję. Potworów tu nie ma, ale niejeden cwaniaczek w takich okolicznościach otoczenia dostawałby ciarek na plecach.

Zwiedzam dalej, zobaczymy, co też ciekawego uda mi się odkryć. Tymczasem poniżej kilka fotografii z tych wyjazdów. Bez ładu i składu, po prostu kilka zdjęć na podkolorowanie tej notki. Trzymajcie się, szerokiej drogi, przyczepności i ciepła!













Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa niecn
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl