Niedziela, 20 kwietnia 2014
Do Nekielki wiatrem szarpany, a z powrotem wpław.
Coś chyba nie tylko ja nie czuję klimatu świąt, n'est-ce pas? W zasadzie poza wydłużonym weekendem (i wyborną karkówką na niedzielny obiad) niczym szczególnym się one w tym roku nie objawiły. Najmilsza pochłonięta jest "pisaniem licencjatu", na co składa się cały szereg zajęć wszelakich (niekoniecznie też związanych z działalnością naukową), które próżno opisywać, bo miejsca na notkę by mi brakło. Kto kiedykolwiek licencjat pisał wie, o czym mówię - w każdym bądź razie była zaabsorbowana, zatem spotkanie z nią dziś nie wchodziło w grę. Pogoda natomiast wyraźnie dała mi do zrozumienia, że jeżeli zamierzam wybrać się na przejażdżkę, to muszę spodziewać się silnych podmuchów wiatru z bliżej nieokreślonych kierunków, nagłych jego zwrotów i niespodzianek, które on ze sobą niósł, a które z uporem maniaka ładowały się wprost do mych oczu. Tak jest, sezon na owady i inne dziwne paskudztwa powodujące nagłą ślepotę uważam za rozpoczęty.
Krótko po obiedzie spakowałem do plecaka aparat, banany sztuk trzy i zapas wody, zamknąłem za sobą opustoszały dom (reszta rodziny postanowiła pojechać na spacer do lasu w Nowym Folwarku, bynajmniej nie rowerem - łot, geniusze) i ruszyłem w drogę. Początkowo wiatr mi sprzyjał, ale w miarę upływu trasy (zwłaszcza za Marzeninem) zaczął wiać od boku, zaburzając rytm jazdy i spychając mnie do osi jezdni. Jechałem jednak wytrwale dalej i obserwowałem, co też takiego się dziś na drogach dzieje. Szału nie było, raczej pustki i - poza grupką czworga rowerzystów, jadących wspólnie gdzieś na wycieczkę po Czerniejewie - żadnych innych cyklistów oczy me nie miały okazji ujrzeć. Do Nekielki od samego początku miałem zamiar dostać się drogą okrężną, przez miejscowość Lipki, a to tylko z tego powodu, by nie zmuszać siebie do przemierzania tych samych ścieżek. Trasy swych przejazdów układam zwykle tak, by - jeśli to tylko możliwe - nie musieć dwa razy jechać tą samą ścieżką, tylko by wyznaczyć na mapie mniej lub bardziej idealny pierścień. Do lasu, kryjącego w sobie Jeziora Babskie, wjechałem sprawnie, nie zwalniając tempa - trakt leśny był dość równy i co ważne również dobrze ubity, co pozwoliło jechać bez przeszkód. Kilkakrotnie zatrzymywałem się w celu zorientowania się w kierunku jazdy (ironicznie możecie mnie nazywać Kapitan Azymut, cud że do kibla potrafię trafić bez żadnej mapy...) i niedługie minuty później stałem już przy brzegu jeziora Baba. Cóż mogę powiedzieć, przecudny akwen, choć niewielki, ale w otoczeniu szumiącego w silnym wietrze zieleniącego się lasu, czuć było ten odrębny, niespotykany nigdzie indziej charakter miejsca. Las, którego częścią jest miejscowość Nekielka, jest czymś niesamowitym, widowiskowym, prawdziwą gratką dla miłośnika przyrody. Szkoda tylko, że wrażenie psuła grupka jakichś buców, którzy pijąc piwo, paląc fajki i soczyście przeklinając, stali nieopodal mnie i w ten sposób wyraźnie oddawali się swej największej, wiosennej i niedzielnej przyjemności, na jaką stać ich wyobraźnię. Kątem oka dostrzegłem także pływającą przy samym brzegu rybkę. Niestety, do góry brzuchem.
Trudno było mi znieść to przymusowe towarzystwo, więc w myśl zasady: "albo ja, albo oni" - oddaliłem się. Tym razem jechałem przed siebie zgodnie z oznakowanym na niebiesko szlakiem, który wywiódł mnie w naprawdę wspaniałe miejsce. Miejsce, którego kontemplacji mógłbym oddawać się godzinami. Miejsce, którego piękna nawet w połowie nie oddają poniższe zdjęcia. Pośród naprawdę przyjemnego (choć odrobinę wymagającego) szlaku rowerowego nagle napotkałem na niewielkie jeziorko, przedzielone owym szlakiem właśnie. By ścieżka nie została zalana, woda przelewająca się z jednej części akwenu na drugi poprowadzona została wkopaną w grunt wielką, metalową rurą. Przejazd tą ścieżką, a także moje późniejsze przechodzenie tamtędy z aparatem było naprawdę miłym akcentem, którym owy las uraczył mnie przed przystąpieniem w podróż powrotną. Dałem sobie czas - by odpocząć, słuchając plusku wody przelewającej się z jednej części akwenu na drugą i by kontemplować to niezwykle rzadko spotykane zjawisko.
W końcu zaczął doskwierać mi chłód po raz pierwszy dzisiejszego dnia, a że byłem ubrany w koszulkę rowerową z krótkim rękawem i nie miałem nic w zanadrzu, musiałem zacząć się ruszać. Wsiadłem zatem na rower i - obrawszy właściwy kurs - skierowałem się ku drodze nr 92 prowadzącej do Wrześni. Widoki po drodze były naprawdę spektakularne. Łąki otaczające las były równie piękne i malownicze, co on sam. Mieszkańcy tych rejonów to prawdziwi szczęściarze...
Od tej pory dał o sobie znać naprawdę silny wmordewind. Nie przeszkadzało mi to - o dziwo, pomimo pokonania pięćdziesięciu kilometrów, częściowo też w terenie, miałem w sobie tyle siły, by utrzymywać prędkość powyżej 25 km/h. Na wysokości Zasutowa ta zwiększyła się jeszcze bardziej - deszcz, który zaczynał się rozkręcać na dobre, dodał mi animuszu i skutecznie, a nawet zbyt skutecznie, schłodził mi ciało, więc musiałem za wszelką cenę utrzymywać jego ciepłotę intensywnym pedałowaniem. Krople deszczu siekły moją twarz, na szczęście nie dolatując do oczu - dopiero teraz doceniłem obecność dodatkowego daszku w kasku. Oczy były idealnie chronione przed deszczem, nawet tak intensywnie i poziomo padającym, jak dziś.
Gnałem co sił w nogach, ostatecznie zatrzymując się pod polo marketem na Lipówce w nadziei, że deszcz osłabnie. Ten jednak tylko się wzmagał, więc znudzony i zziębnięty, skazany na kłujący deszcz, ostateczne przemoknięcie do suchej nitki i strugi deszczu lejące się spod kół (bo kto by pomyślał o tym, by wziąć ze sobą błotniki...) ruszyłem przed siebie, by pokonać te ostatnie, dzielące mnie od domu 10 kilometrów.
(choć zdjęcie temu przeczy, lało dość intensywnie)
Tempo miałem zacne (jak na tak silny, w mordę wiejący wiatr). Dziś także było mi dane docenić klasę IPX-6 Holuxa, na którym woda lejąca się strumieniami nie zrobiła żadnego wrażenia, a dzięki któremu mój telefon mógł spoczywać bezpieczny i odizolowany od wilgoci w otchłani plecaka. Wspaniały wynalazek :)
Do domu dotarłem prezentując się jak dwutygodniowy trup wyciągnięty z dna jeziora, tyle że wykazywałem nieco więcej oznak życia, ale co najważniejsze - czułem się odwrotnie proporcjonalnie do tego, jak wyglądałem, czyli jak nowo narodzony. Pomimo fatalnej końcówki wyjazd uważam za niezwykle udany :)
Tak to wyglądało:
Krótko po obiedzie spakowałem do plecaka aparat, banany sztuk trzy i zapas wody, zamknąłem za sobą opustoszały dom (reszta rodziny postanowiła pojechać na spacer do lasu w Nowym Folwarku, bynajmniej nie rowerem - łot, geniusze) i ruszyłem w drogę. Początkowo wiatr mi sprzyjał, ale w miarę upływu trasy (zwłaszcza za Marzeninem) zaczął wiać od boku, zaburzając rytm jazdy i spychając mnie do osi jezdni. Jechałem jednak wytrwale dalej i obserwowałem, co też takiego się dziś na drogach dzieje. Szału nie było, raczej pustki i - poza grupką czworga rowerzystów, jadących wspólnie gdzieś na wycieczkę po Czerniejewie - żadnych innych cyklistów oczy me nie miały okazji ujrzeć. Do Nekielki od samego początku miałem zamiar dostać się drogą okrężną, przez miejscowość Lipki, a to tylko z tego powodu, by nie zmuszać siebie do przemierzania tych samych ścieżek. Trasy swych przejazdów układam zwykle tak, by - jeśli to tylko możliwe - nie musieć dwa razy jechać tą samą ścieżką, tylko by wyznaczyć na mapie mniej lub bardziej idealny pierścień. Do lasu, kryjącego w sobie Jeziora Babskie, wjechałem sprawnie, nie zwalniając tempa - trakt leśny był dość równy i co ważne również dobrze ubity, co pozwoliło jechać bez przeszkód. Kilkakrotnie zatrzymywałem się w celu zorientowania się w kierunku jazdy (ironicznie możecie mnie nazywać Kapitan Azymut, cud że do kibla potrafię trafić bez żadnej mapy...) i niedługie minuty później stałem już przy brzegu jeziora Baba. Cóż mogę powiedzieć, przecudny akwen, choć niewielki, ale w otoczeniu szumiącego w silnym wietrze zieleniącego się lasu, czuć było ten odrębny, niespotykany nigdzie indziej charakter miejsca. Las, którego częścią jest miejscowość Nekielka, jest czymś niesamowitym, widowiskowym, prawdziwą gratką dla miłośnika przyrody. Szkoda tylko, że wrażenie psuła grupka jakichś buców, którzy pijąc piwo, paląc fajki i soczyście przeklinając, stali nieopodal mnie i w ten sposób wyraźnie oddawali się swej największej, wiosennej i niedzielnej przyjemności, na jaką stać ich wyobraźnię. Kątem oka dostrzegłem także pływającą przy samym brzegu rybkę. Niestety, do góry brzuchem.
Trudno było mi znieść to przymusowe towarzystwo, więc w myśl zasady: "albo ja, albo oni" - oddaliłem się. Tym razem jechałem przed siebie zgodnie z oznakowanym na niebiesko szlakiem, który wywiódł mnie w naprawdę wspaniałe miejsce. Miejsce, którego kontemplacji mógłbym oddawać się godzinami. Miejsce, którego piękna nawet w połowie nie oddają poniższe zdjęcia. Pośród naprawdę przyjemnego (choć odrobinę wymagającego) szlaku rowerowego nagle napotkałem na niewielkie jeziorko, przedzielone owym szlakiem właśnie. By ścieżka nie została zalana, woda przelewająca się z jednej części akwenu na drugi poprowadzona została wkopaną w grunt wielką, metalową rurą. Przejazd tą ścieżką, a także moje późniejsze przechodzenie tamtędy z aparatem było naprawdę miłym akcentem, którym owy las uraczył mnie przed przystąpieniem w podróż powrotną. Dałem sobie czas - by odpocząć, słuchając plusku wody przelewającej się z jednej części akwenu na drugą i by kontemplować to niezwykle rzadko spotykane zjawisko.
W końcu zaczął doskwierać mi chłód po raz pierwszy dzisiejszego dnia, a że byłem ubrany w koszulkę rowerową z krótkim rękawem i nie miałem nic w zanadrzu, musiałem zacząć się ruszać. Wsiadłem zatem na rower i - obrawszy właściwy kurs - skierowałem się ku drodze nr 92 prowadzącej do Wrześni. Widoki po drodze były naprawdę spektakularne. Łąki otaczające las były równie piękne i malownicze, co on sam. Mieszkańcy tych rejonów to prawdziwi szczęściarze...
Od tej pory dał o sobie znać naprawdę silny wmordewind. Nie przeszkadzało mi to - o dziwo, pomimo pokonania pięćdziesięciu kilometrów, częściowo też w terenie, miałem w sobie tyle siły, by utrzymywać prędkość powyżej 25 km/h. Na wysokości Zasutowa ta zwiększyła się jeszcze bardziej - deszcz, który zaczynał się rozkręcać na dobre, dodał mi animuszu i skutecznie, a nawet zbyt skutecznie, schłodził mi ciało, więc musiałem za wszelką cenę utrzymywać jego ciepłotę intensywnym pedałowaniem. Krople deszczu siekły moją twarz, na szczęście nie dolatując do oczu - dopiero teraz doceniłem obecność dodatkowego daszku w kasku. Oczy były idealnie chronione przed deszczem, nawet tak intensywnie i poziomo padającym, jak dziś.
Gnałem co sił w nogach, ostatecznie zatrzymując się pod polo marketem na Lipówce w nadziei, że deszcz osłabnie. Ten jednak tylko się wzmagał, więc znudzony i zziębnięty, skazany na kłujący deszcz, ostateczne przemoknięcie do suchej nitki i strugi deszczu lejące się spod kół (bo kto by pomyślał o tym, by wziąć ze sobą błotniki...) ruszyłem przed siebie, by pokonać te ostatnie, dzielące mnie od domu 10 kilometrów.
(choć zdjęcie temu przeczy, lało dość intensywnie)
Tempo miałem zacne (jak na tak silny, w mordę wiejący wiatr). Dziś także było mi dane docenić klasę IPX-6 Holuxa, na którym woda lejąca się strumieniami nie zrobiła żadnego wrażenia, a dzięki któremu mój telefon mógł spoczywać bezpieczny i odizolowany od wilgoci w otchłani plecaka. Wspaniały wynalazek :)
Do domu dotarłem prezentując się jak dwutygodniowy trup wyciągnięty z dna jeziora, tyle że wykazywałem nieco więcej oznak życia, ale co najważniejsze - czułem się odwrotnie proporcjonalnie do tego, jak wyglądałem, czyli jak nowo narodzony. Pomimo fatalnej końcówki wyjazd uważam za niezwykle udany :)
Tak to wyglądało:
- Sprzęt Merida Matts 20V-N2
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Jadąc przez Zasutowo trzeba było wpaść na kawę :)
a co do traktu pobiedziskiego, którego urodę opisywałeś powyżej, jest to droga powiatowa i ktoś mądry wpadł kiedyś na pomysł, żeby ją wyasfaltować i poszerzyć oraz założyć barierki... ! Nimfa - 16:06 niedziela, 4 maja 2014 | linkuj
a co do traktu pobiedziskiego, którego urodę opisywałeś powyżej, jest to droga powiatowa i ktoś mądry wpadł kiedyś na pomysł, żeby ją wyasfaltować i poszerzyć oraz założyć barierki... ! Nimfa - 16:06 niedziela, 4 maja 2014 | linkuj
To są wszystko jakieś bezpodstawne oskarżenia... oddawałam się wszystkiemu, co w znacznym stopniu pozwoliło mi zgłębić wiedzę na przeróżne tematy. Zupełnie nie wiem, dlaczego przedstawiłeś mnie w negatywnym świetle! Jutro spotka Cię mokra kara! a co!
Ona - 20:35 niedziela, 20 kwietnia 2014 | linkuj
Komentuj