Niedziela, 5 maja 2013

Kosewo i nazad, czyli uroki lokalnych szlaków rowerowych.

Piękną niedzielę mieliśmy na zakończenie tegorocznej majówki. Wprost wymarzona do uskutecznienia jakiejś dalszej przejażdżki. Padło na Kosewo - miejsce, w którym istnieje chyba najlepszy widokowy pomost, jaki kiedykolwiek spotkałem. To znaczy wiadomo - pomost jak pomost, ale nie ukrywam, że widoki są stamtąd naprawdę niesamowite, szczególnie przy zachodzie słońca :) Majówka ma jednak to do siebie, że wielu ludzi wpada na podobny do mojego pomysł, zabierając całe rodziny w samochody i wyjeżdżając w poszukiwaniu równie spokojnych miejsc, więc obawiając się nadmiernego natężenia ruchu na trasie, postanowiłem poszukać jakiejś alternatywy - byle trzymać się z dala od drogi krajowej numer 92. Odpaliłem więc (a jakże) google maps i zacząłem szukać. Wyznaczanie trasy, zaczynając od mojej wioski, kończąc na Giewartowie, dało jedynie taki rezultat, którego się obawiałem - połowa drogi to przejazd krajówką nr 92, co wcale mnie usatysfakcjonowało, jakbym nie kombinował. Postanowiłem jednak przełączyć tryb wyszukiwania na opcję "dla pieszego" i tutaj, moi drodzy, spotkała mnie prawdziwa niespodzianka. Odsłoniło się wiele ścieżek i szlaków dotąd niewidocznych na mapie, według których mogłem sporządzić sobie trasę przejazdu już z dużo większą elastycznością, niż dotychczas. Proszę, tak to dokładnie wyglądało:



Wydrukowałem sobie co bardziej obce fragmenty mapy, żeby nie zabłądzić, albo żeby nie tracić czasu na wyszukiwanie jej raz jeszcze na telefonie, zebrałem ekwipunek i ruszyłem w drogę. Jak to wszystko wyszło? Ano tak, że odcinek od startu podróży do miejscowości Otoczna był mi doskonale znany, a dalej to była już jedna wielka niewiadoma. Ale za to jaka! Tuż za Otoczną skończyła się ścieżka asfaltowa i zaczęła prawdziwa tortura dla mnie i roweru w postaci tralki. Kamienie na nierównym gruncie - nieźle mi wymasowało tyłek... Chwilę później zaczął się, co prawda wątpliwej jakości i nikczemnej szerokości, ale zawsze - błogosławiony kawałek asfaltu, który jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił. Pojawiło się jednak co innego - znak szlaku rowerowego (koloru za chiny sobie nie mogę przypomnieć), który wiódł prosto w las. No cóż, wytyczne na mapie się zgadzały, zatem bez zastanowienia ruszyłem przed siebie. Droga, choć gruntowa, to jak to bywa w przypadku leśnych dróg - równomiernie ukształtowana, jechało się po niej naprawdę przyjemnie. Zawiodła mnie ona aż do miejscowości Staw, stamtąd już bezproblemowo, już po asfalcie i ciągle wzdłuż szlaku, do Wólki. Dalej z Wólki do Kornat - asfaltem, względnie równym, pośród rozkwitających drzew i zieleniących się pól. Ruch praktycznie nie istniał, co błogosławiłem w duchu starając się omijać środkiem drogi zniszczone pobocza. Za Kornatami sytuacja jakby się odwróciła - droga stała się bardzo szeroka i ruchliwa, ale była ona zrobiona z przeklętych betonowych płyt. Stuk, stuk, stuk - to miarowe stukanie amortyzatora i kół najeżdżających na kolejne i kolejne poprzeczne przerwy w nawierzchni były nie do zniesienia, wraz z podskakiwaniem całego roweru. Odcinek ten był dość długi i wydawało się to nie kończyć, tym bardziej, że nie zamierzałem zwalniać także tam, trzymając cały czas prędkość na poziomie 28-29 km/h. Ale w końcu i ten odcinek się zakończył, skręciłem w prawo i po przejechaniu jakiegoś kilometra natrafiłem na: 1. koniec asfaltu, 2: rozwidlenie dróg na trzy części i 3: trzy różne szlaki rowerowe przy każdej z tych ścieżek. Świetna sprawa! Drogi gruntowe, szerokie, nawet równe, choć sypkie, co odbiło się na tempie podróży. Rzut okiem na mapę i już pędziłem szlakiem w kierunku Kochowa, po drodze napotykając opuszczony, wielki, zniszczony, stary dom. Jaka szkoda, że ostatecznie nie zdecydowałem się zatrzymać na chwilę i sfotografować tego cuda, porzuconego pośrodku zieleniącego się pola - piękny i smutny widok zarazem, ale dzięki temu mam teraz cel na następną wyprawę :) Kontynuując podróż szlakiem dotarłem do samego wylotu na Giewartowo - odtąd po raz kolejny byłem na znajomym terenie, choć była to już końcówka trasy :) Za rondem w Giewartowie odbiłem w lewo na Kosewo, w Kosewie znowu w lewo na drogę gruntową, która poprowadziła mnie mniejszymi, świeżo utworzonymi na potrzeby zabudowujących tam swoje działki ludzi uliczkami wprost do miejsca, które tak bardzo lubię. Kilka pomostów obok siebie i jeden ten szczególny, który dobrze mi się kojarzy ze względu na czas, który spędzałem tam parokrotnie z przyjaciółmi. No i ze względu na widoki - te są niesamowite :) Poniżej mała galeria.















Rowerek...



...o którego dbam, ale nie szczędzę, podobnie, jak on mnie ;)



No, to chwila odpoczynku i w drogę powrotną.



Droga powrotna upłynęła mi przy pomału już zachodzącym słońcu, potęgującym piękno widoków, co było naprawdę miłym prezentem na pożegnanie. Wrócę tam jeszcze, na pewno! :)
Do domu zjechałem z wynikiem 72 km na liczniku, częściowo jeżdżąc po gruncie, a częściowo po asfalcie. Średnia? 26,16 km/h, prędkość maksymalna: 40,6 km/h. Oj tak, dzisiejszy dzień był prawdziwym afrodyzjakiem... :)

Tak to wyglądało:
Wtę:
i nazad:
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę - szczególnie bikerom - szerokości i przyjemności! :)

Komentarze
Miody:))) fan - 12:34 poniedziałek, 5 sierpnia 2013 | linkuj
staram się :) turystyczne tempo owszem, lubię, ale jak jadę z kimś. samemu cisnę, ile wlezie :)
kalorr
- 22:43 niedziela, 26 maja 2013 | linkuj
Średnia ponad 26? To ładnie pociskałeś...
uziel75
- 22:31 niedziela, 26 maja 2013 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa cocho
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl